Teoretycznie nigdy nie robię nic, praktycznie ciągle nad czymś przesiaduję (dopieszczam plan zagłady;)) i rozkminiam co z czym, ewentualnie na kiedy ogarnąć. I wiecznie brakuje mi czasu a przecież każdy z nas ma go tyle samo. Nie, że nie rysuję, ten rok choć niedawno się zaczął był bogaty w przeróżne portrety lecz są to niestety prace, które nie ujrzą internetowego światła dziennego nigdy. Dlatego, zmotywowana brakiem jakiegokolwiek wpisu z nowym rysunkiem od kilku dobrych miesięcy postanowiłam zebrać się w garść i coś stworzyć. A z racji tego, że kadr oczu z pewnego filmu dość mocno zapadł w mej pamięci, stwierdziłam że nie poczuję się mentalnie spełniona póki tego nie narysuję.
Zadanie samo w sobie nie należało do najłatwiejszych, jakiej kredki miałam użyć by kolor oczu był równie realistyczny co obrazek wyżej? Właśnie, kredki! Kredki z którymi moje przeżycia nigdy nie należały do szczególnie genialnych i wartych zapamiętania. Umniejszając jednak powagę sytuacji i fakt, że stracę wiele godzin jeśli schrzanię i totalnie zniechęcę się do kolorowych rysunków postanowiłam zacząć, w myśl kawałka tekstu Huczuhucza "Jak nie teraz, to kiedy niby?".
Zaczęłam od linii pomocniczych i szkicu początkowego, narysowałam raz, drugi, za trzecim stwierdziłam że oczy wreszcie zaczynają kształtem przypominać te, które chcę narysować. Zrobiłam jedno i zabrałam się za tworzenie drugiego.
I najwyższa pora nadeszła na wzięcie kredek. Jedno oko...
A o to i efekt końcowy. ;)